A oto i druga część ostatniego rozdziału DP ^^
Obecnie pracuje nad nowym opowiadaniem, ale ze względu
na pewne osobiste sprawy nie mam pojęcia kiedy zacznę je wrzucać.
Na pewno będę się starała, w miarę możliwości, być aktywną na blogu.
Ale póki co zapraszam do lektury ;)
Enjoy^^
Droga do dormu zdawała mu
się dłużyć w nieskończoność. Stopniowo także odbierała mu wszelką chęć do życia
i resztkę sił, jaka uchowała się po odwiedzinach u Jonghyuna. Samochód wydawał
się jechać wolniej niż zwykle, jakby menadżer po tylu latach łamania przepisów
drogowych w końcu postanowił ich przestrzegać, a rozmowa – głównie prowadzona
przez Key i Onew – swobodniejsza, mniej nerwowa, ciut weselsza. Taemin widział,
że całe napięcie i zdenerwowanie stopniowo zaczyna schodzić z jego kolegów. Tu
jednak dochodziło do dziwnej zależności, bowiem im więcej irytacji i strachu
udawało im się z siebie wyrzucić, tym bardziej zdołowany stawał się maknae,
zupełnie tak, jakby skupiał w sobie całą negatywną energię. Najgorsze były
momenty, w których na siłę próbowano go włączyć do rozmowy lub pytano, co się
dzieje. Mimo że przez ostatnie miesiące przyzwyczaił się do tego typu pytań,
bardzo ich nie lubił. Wprawdzie niestrudzenie na nie odpowiadał, siląc się na
odrobinę empatii, ale za każdym razem, gdy uśmiechał się słabo, blado, bez
wyrazu i mówił, że to nic, że to tylko zmęczenie, wewnątrz niego rodziła się
obawa, że ktoś w końcu przejrzy jego kruszący się pancerz, zajrzy za
postrzępioną zasłonę, za którą zobaczy jego prawdziwą postać – słabą,
wynędzniałą, zalaną łzami, skamlącą za prawdziwym, odwzajemnionym uczuciem.
Jego drugie oblicze – do tej pory nieustannie przez niego chowane przed światem
– było godne politowania. Być może właśnie dlatego nie chciał, aby ktokolwiek
je zobaczył i poznał; aby ktokolwiek okazał mu litość. Gardził nią, tak samo
jak samym sobą. Bo czyż nie tego mógł się spodziewać? Czy tak trudno było
przewidzieć skutki i konsekwencje jego zachowań? Ta krótka bajka mająca być
odpowiedzią na jego modły stała się jego przekleństwem, wyniszczyła go od środka,
zmusiła do wielu wyrzeczeń i obróciła wniwecz całe jego życie. Zostawiła po
sobie tylko żal, ból i gorycz. Dała jednak Taeminowi bezcenną lekcję. Nauczyła
go, że nie można wchodzić pomiędzy dwójkę kochających się ludzi. Nigdy. Nawet
wtedy, gdy wydają się być zagubieni we własnych uczuciach.
Lee coraz trudniej
przychodziło udawanie, że nic się nie stało. Nie czuł się dłużej na siłach, aby
dalej wymuszać od siebie kolejne nic nieznaczące gesty i nieszczere uśmiechy.
Chciał z tym skończyć jak najszybciej. Miał jednak świadomość, że nie będzie to
takie proste. Wypadek Jonghyuna był zaledwie czubkiem góry lodowej jego
cierpienia. Niebawem miała nadejść prawdziwa, druzgocąca lawina bólu, a na tą
Taemin – w miarę swoich możliwości – starał się psychicznie przygotować.
Gdy cała trójka znalazła się
w mieszkaniu, Taemin, mamrocząc coś o spaniu, udał się do swojego pokoju,
zostawiając swoich hyungów w przedpokoju i rzucił się na łóżko. Zacisnął dłonie
na pościeli i jęknął w poduszkę, nie mogąc pozbyć się myśli o Jonghyunie i
Minho. Prawda była taka, że ten dzień mógł, ale nie musiał być dla nich
przełomowy; coś mogło, ale nie musiało się zmienić. Na pewno jednak był to
dzień znaczący dla Lee, który pierwszy raz od dawna postanowił zawierzyć
swojemu rozumowi, który zdecydował się zignorować chęć – a nawet potrzebę –
zobaczenia się z Kimem, przytulenia go i pocałowania. Maknae zrobił to, co
wydawało się być najtrudniejsze do zrobienia, czyli nie zrobił nic. Nic, co
mogłoby zaszkodzić Jonghyunowi, nic, co zabolałoby Choi’ego i nic, co mogłoby
pogrążyć jego samego jeszcze bardziej.
Z salonu dobiegł go
przytłumiony dźwięk telewizora, oznajmujący czyjąś obecność w pomieszczeniu.
Wiedziony świadomością, że i tak nie uda mu się zasnąć i chęcią pozbycia się
wszystkich ciążących mu myśli z trudem podniósł się z łóżka.
W salonie zastał opatulonego
kocem Kibuma. Key siedział na kanapie i tępo wpatrywał się w ekran telewizora.
Nie wyglądał na zainteresowanego lecącą w telewizji dramą. Gdy Lee przyjrzał mu
się uważniej, dostrzegł na jego twarzy zmęczenie.
Blondyn poruszył się nagle,
dostrzegając w drzwiach maknae i uśmiechnął się do niego ciepło.
- Minnie, wyspałeś się?
Taemin pokręcił głową,
podchodząc do starszego. Kim odchylił koc, zachęcająco machając ręką na
młodszego. Lee usiadł tuż obok zespołowej ummy, od razu wtulając się w ramię
jasnowłosego.
- Nie mogłem zasnąć. Za dużo
myśli, hyung.
- To tak jak u mnie. – Key
delikatnie wplótł palce we włosy maknae, przeczesując miękkie kosmyki. – Mam
wyrzuty sumienia, Minnie.
- Dlaczego? – Taemin spojrzał
na starszego zdezorientowany. – Przecież to nie przez ciebie Jonghyun-hyung
leży w szpitalu.
- Tak, ale... Jestem zły na
siebie, że tak się na nim wyżywałem. Zbyt pochopnie wziąłem stronę Minho w tym
ich bezsensownym konflikcie, mimo faktu, że to zawsze Jjong był mi przecież
najbliższy. – Kibum westchnął ciężko, opierając głowę o policzek maknae. –
Gdyby coś mu się stało, coś strasznego, nigdy bym sobie tego nie wybaczył...
Nie wybaczyłbym sobie tego, że się nie pogodziliśmy. Boże, przecież on...
- Hyung. – Taemin wyswobodził
się z objęć starszego, łapiąc jego twarz w swoje dłonie. – Przestań. Nie
obwiniaj się, bo nic się na szczęście nie stało. Z Jonghyunem-hyungiem wszystko
jest w porządku. Odniósł kilka obrażeń, ale wyjdzie z tego... Pamiętaj, hyung,
że jesteśmy tylko ludźmi. Kłócimy się i godzimy. Taka jest kolej rzeczy.
- Ale gdyby...
- Nie gdybaj, hyung. – Lee
cmoknął delikatnie nos Kibuma. – Wszystko jest dobrze, więc nie ma powodów do
zmartwień.
Taemin na powrót wtulił się w
blondyna, wdychając słodką woń malin, która zawsze towarzyszyła starszemu.
- Masz rację, Minnie.
Przez długi czas siedzieli w
ciszy. Drama w telewizji kończyła się, chociaż i tak żaden z nich do końca nie
wiedział, o czym ona jest. Obaj napawali się ciszą i spokojem. Kibum czuł, jak
stopniowo ogarnia go senność. Usnąłby, gdyby nie dotarł do niego głos Taemina.
- Hyung... Myślisz, że oni
wrócą do siebie?
Pytanie było zadane cicho i
niepewnie. Key zagryzł wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie wiem. Minho chciał się
rozstać. Ale po tym, co się wydarzyło w szpitalu... – Kibum zachichotał. –
Gdyby dookoła nie kręciło się tyle pielęgniarek, Minho z pewnością zmiażdżyłby
Jjonga pocałunkami.
- Więc myślisz, że się zejdą?
Kim nie zdążył udzielić
odpowiedzi. Drzwi wejściowe zaskrzypiały, a po dormie rozniósł się zmęczony
głos Choi’ego.
- Wróciłem.
Zaledwie chwilę później w
salonie pojawił się Minho. Podszedł do narożnika i opadł na niego ciężko.
- Jestem wykończony. – Brunet
obrócił się na bok i wtulił w policzek w leżącą obok niego poduszkę,
spoglądając spod półprzymkniętych powiek na swoich przyjaciół. – Gdzie
Jinki-hyung?
- Tutaj jestem.
Z korytarza wyszedł zaspany
Onew. Ziewając przeciągle, usiadł za głową Minho.
- Jak się ma Jjongie? – Lider
od niechcenia zaczął bawić się włosami swojego dongsaenga. – Czy lekarz coś
jeszcze mówił?
- Nie, nic. – Choi ziewnął. –
Jonghyunnie narzeka na kolano, ale nic nie wyszło w badaniach. Ale poza tym
czuje się w miarę dobrze. Na tyle, na ile może ze złamanym nosem.
- A jak sprawy między wami?
Pytanie zawisło w powietrzu,
zagęszczając je i wywołując niezręczną ciszę. Minho westchnął ciężko, podnosząc
się i podciągając nogi do klatki piersiowej. Taemin mocniej wtulił się w
Kibuma.
- Rozmawialiśmy na ten temat.
Dużo rozmawialiśmy.
- I?
- Przyznał się, że sypiał z
kimś, gdy byliśmy pokłóceni.
Onew wytrzeszczył oczy,
patrząc z niedowierzaniem na Minho. Key prychnął, mrucząc coś pod nosem o
„wartych siebie pajacach”.
- Żartujesz, prawda?
- Nie, nie żartuję.
Powiedział, że to nikt kogo znam.
- A co to ma za znaczenie?! –
Jinki poderwał się z kanapy. – To i tak nie zmienia faktu, że nie miał prawa
cię zdradzić. Może i byliście pokłóceni, ale – do cholery – nadal byliście
razem!
- Masz rację, ale ja też nie
byłem święty. – Brunet posłał przelotne spojrzenie Kibumowi i oparł brodę o
kolana. – Kibum ma rację. Cały czas ją miał. Obaj jesteśmy wartymi siebie
idiotami.
W salonie zapadła cisza. Onew
wpatrywał się w Minho, próbując przyswoić najświeższe rewelacje. Nigdy by nie
pomyślał, że Jonghyun wyrządzi taką krzywdę osobie, którą kocha.
- Co teraz, hyung? – Głos
Taemina wydawał się być ledwo słyszalny, był cichy, a na dodatek zagłuszony
przez ramię, w które się wtulał. – Jesteście razem?
- Tak. – Minho uśmiechnął się
blado. – Wybaczyłem mu i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Kocham go. Niezależnie od
tego, jak bardzo mnie to zabolało, nie chce żyć bez niego. Gdyby ten wypadek
zakończył się inaczej... Nawet nie chcę o tym myśleć.
- Dlatego ciesz się, hyung,
że wszystko dobrze się skończyło.
Taemin wyplątał się z koca,
uśmiechając się słabo do Minho i wyszedł z salonu.
*
Nie wiedział, dlaczego to
zrobił. Nie miał pojęcia, czemu przyjechał do szpitala, pędząc niemal na złamanie karku, czemu przemierzył
całą długość korytarza w tempie, w którym gwiazdy przemierzają niebo, czemu
stanął pod drzwiami jego sali i z tą dziwną zawziętością nacisnął klamkę. On
naprawdę tego nie wiedział. Był zbyt rozgoryczony i wściekły, aby szukać
racjonalnego wytłumaczenia dla swojego zachowania – dla nieodpartej chęci
zobaczenia Jonghyuna. Nie zastanawiał się nad tym, co mu powie. Chciał tylko,
żeby zabolały go te słowa, żeby przez nie cierpiał równie mocno jak Taemin.
Jonghyun leżał na szpitalnym
łóżku i przez pół zamknięte powieki wpatrywał się w ekran telefonu. Taemin
podszedł bliżej, głośno odchrząkując, by zwrócić na siebie uwagę. Kim oderwał
zmęczony wzrok od iPhona, kierując niedowierzający wzrok na maknae.
- Minnie…
Nagle w Taeminie się
zagotowało. Cały smutek, ból i rozgoryczenie, jakie odczuwał przez ostatnie
miesiące zmieszały się ze sobą, sprawiając, że Lee ogarnął gniew. Sam jednak
nie wiedział, na kogo jest bardziej zły – czy na siebie, bo pozwolił się
wciągnąć w coś, co nie miało przyszłości, czy na Jonghyuna, który swoim
egoizmem nie tylko go skrzywdził, ale także zamącił w relacjach pozostałych
członków zespołu. Lee nie był już dłużej naiwny, wiedział, że nie będzie miał
takiego samego kontaktu z Jonghyunem i Minho co kiedyś. Znał też siebie i nie
było mowy, aby ktokolwiek - a już w szczególności Kibum bądź Onew –
kiedykolwiek dowiedział się o tym, co on i Jjong robili przez ostatnie
miesiące.
Złość popchnęła go bliżej
łóżka Kima. Stanął nad nim z rękoma zaplecionymi na piersi i żalem wykrzywiającym
twarz w nieprzyjemny grymas.
- Gratuluje, hyung.
Słyszałem, że ty i Minho się pogodziliście. Postaraj się tego nie spieprzyć tym
razem, z łaski swojej. Proponuję ci też nie sypiać z innymi, jak tylko się
pokłócicie.
- Taeminnie, posłuchaj
mnie...
- Nie, hyung. Tym razem to ty
mnie posłuchasz. – Lee wziął głęboki, drżący oddech. – Kochałem cię. Chyba
nadal cię kocham. Ale przez to, jak niewyobrażalnie mnie skrzywdziłeś, także
cię nienawidzę. Chciałem ci pomóc, hyung. Uwierzyłem w to, że możesz mnie
pokochać. Byłem gotowy zrobić wszystko, żebyś faktycznie to zrobił. Byłem na
każde twoje skinienie. Spełniałem każdą twą zachciankę. Odwróciłem się od
chłopaków. Ja... Nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, co przeżywałem, co
nadal przeżywam...
- Taemin...
- Nie przerywaj mi, do
cholery! – Taemin nigdy nie czuł takiej złości, tak niepohamowanej i
wzrastającej z każdym kolejnym spojrzeniem przerażonych oczu Jonghyuna. – Nie
potrafię patrzeć Minho w oczy. Przez ciebie czuję się jak skończony skurwysyn i
szmata. Oddałem ci wszystko, co miałem, oddałem ci całego siebie, a ty to
perfidnie i egoistycznie wykorzystałeś. Podczas gdy wy będziecie sobie znowu
beztrosko gruchać, ja będę rozbity na kawałki...
Między nimi zapadła cisza,
która niemal dudniła w uszach; gęsta i nieprzyjemna. Jonghyun był przestraszony
i zawstydzony, jego oczy zdradzały wszystkie emocje. Taemin z kolei czuł, jak
powoli opuszczają go siły, jak szalejąca w nim do tej pory burza złości powoli
się uspokaja.
- Nie martw się, hyung. –
Głos maknae brzmiał nienaturalnie cicho. – Nikt się nie dowie. Mimo wszystko
mam nadzieję, że tobie i Minho się uda. Życzę wam dużo szczęścia. Jednak nigdy
więcej nie będziemy już przyjaciółmi. SHINee nigdy nie będzie takie same i mam
nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. A to wszystko dzięki tobie... Nie
jestem tak wielkoduszny jak Minho. Nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś, hyung. Nie
wybaczę też sobie, że byłem tak naiwny i głupi... Będziemy udawać i wszystko
powinno być w porządku. Wyprowadzam się jednak z dormu. Nie będę umiał spędzać
z wami całych dni. Nie dam rady...
Taemin po raz ostatni
spojrzał na Jonghyuna, widząc na jego twarzy wszystko, co chciał zobaczyć –
smutek, ból i wstyd. Obrócił się powoli, kierując się w stronę drzwi. Gdy
naciskał klamkę, dobiegł go cichy, zdławiony głos.
- Przepraszam.
Maknae uśmiechnął się smutno
pod nosem, po raz ostatni obracając głowę i patrząc na starszego Kima.
- To i tak już nic nie
zmieni.
Drzwi cicho za nim
skrzypnęły.