Bez zbędnego gadania zapraszam na kolejny rozdział ^^
I zachęcam do komentowania. ;))
Poranek był cichy, spokojny
i leniwy. Taemin przekręcił się na drugi bok, uciekając od jaskrawych,
słonecznych promieni. Zaraz po zmienieniu swojej pozycji, poczuł, jak ktoś
wtula się w niego, chowając twarz w zagłębienie jego szyi. Instynktownie
otworzył oczy, patrząc przed siebie. Tuż obok niego, a właściwie – żeby być
dokładniejszym – zawinięty i wtulony w jego ramiona leżał Jonghyun. Lee
westchnął ciężko. Która to już taka noc? Trzecia?
Z delikatnym uśmiechem pogłaskał plecy Jjonga i wtulił twarz w jego włosy, napawając się ich zapachem. Chciał takich poranków i powoli się do nich przyzwyczajał. Jakby nie patrzeć, było to spełnienie jego najskrytszych marzeń. I niewątpliwie cieszyłby go fakt, że jego modlitwy w końcu zostały wysłuchane, gdyby nie zdrowy rozsądek, który co chwilę dawał mu mentalnego policzka i brutalnie sprowadzał na ziemię. Bo Jonghyun nie był jego. On należał do Minho.
Taemin delikatnie próbował się wyswobodzić z uścisku Kima. Starszy jednak nie miał zamiaru go puszczać. Zamruczał coś niewyraźnie przez sen, przyciągając maknae jeszcze bliżej i kładąc rękę na dolnym odcinku jego pleców. Lee zamarł. Pierwszej nocy Jjong też go dotknął i gdyby nie Kibum, który wparował nagle do pokoju, wrzeszcząc przy tym na całe gardło, nie wiadomo, jak daleko zawędrowałyby dłonie starszego. Lee był pewien tylko jednego – w takich momentach jak te, jego serce trzepotało w piersi niczym ptak w klatce, a umysł zdawał się całkiem wyparowywać.
Jonghyun najpierw zacisnął dłoń na pośladku Taemina, a później przesunął ją na wewnętrzną stronę chłopięcych ud. Szyja maknae stopniowo pokrywała się niewidzialnymi śladami po słodkich buziakach pozostawianych przez miękkie usta Kima. Młodszy pragnął, aby ta chwila trwała wiecznie, by czas się zatrzymał, by tym razem nikt im nie przerwał. Ale nie żył w bajce. Mając tego świadomość, szarpnął się, próbując uratować siebie przed całkowitym zatraceniem.
- Minho, nie wierć się.
Zaspany głos Jonghyuna wysłał milion cienkich sztylecików wprost w serce maknae. Taemin z trudem przełknął gulę, tworzącą się powoli w jego gardle i dalej się odsuwał.
- Jonghyun-hyung, to ja. Taemin.
Kim otworzył szeroko oczy i natychmiast odskoczył od przyjaciela. Miał strach w oczach.
- Minnie, przepraszam! Nic ci nie zrobiłem?!
- Nie-e. Jest w porządku.
- Taeminnie, wybacz mi. Myślałem, że to Minho... Ja.... Śniło mi się, że...
- W porządku, hyung. Naprawdę... Nic się nie stało.
Jonghyun usiadł na łóżku, drapiąc się po głowie i ziewając przeciągle. Policzki miał pokryte rumieńcem zażenowania, a oczy lekko przygaszone. Przeciągnął się, wstając powoli z łóżka. Taemin z fascynacją przyglądał się grze mięśni na plecach i ramionach Kima. Czuł, jak zasycha mu w gardle. Z ciężkim sercem odwrócił wzrok i podniósł się gwałtownie.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, hyung, to pójdę się wykąpać.
Brunet zaczął nerwowo zbierać swoje ubrania i pospiesznie skierował się w stronę drzwi. Nieoczekiwanie zatrzymał go uścisk na nadgarstku.
- Minnie... Dziękuję, że jesteś.
Wargi Jonghyuna były ciepłe i suche, a policzek, którego dotknęły, mrowił przyjemnie.
Z delikatnym uśmiechem pogłaskał plecy Jjonga i wtulił twarz w jego włosy, napawając się ich zapachem. Chciał takich poranków i powoli się do nich przyzwyczajał. Jakby nie patrzeć, było to spełnienie jego najskrytszych marzeń. I niewątpliwie cieszyłby go fakt, że jego modlitwy w końcu zostały wysłuchane, gdyby nie zdrowy rozsądek, który co chwilę dawał mu mentalnego policzka i brutalnie sprowadzał na ziemię. Bo Jonghyun nie był jego. On należał do Minho.
Taemin delikatnie próbował się wyswobodzić z uścisku Kima. Starszy jednak nie miał zamiaru go puszczać. Zamruczał coś niewyraźnie przez sen, przyciągając maknae jeszcze bliżej i kładąc rękę na dolnym odcinku jego pleców. Lee zamarł. Pierwszej nocy Jjong też go dotknął i gdyby nie Kibum, który wparował nagle do pokoju, wrzeszcząc przy tym na całe gardło, nie wiadomo, jak daleko zawędrowałyby dłonie starszego. Lee był pewien tylko jednego – w takich momentach jak te, jego serce trzepotało w piersi niczym ptak w klatce, a umysł zdawał się całkiem wyparowywać.
Jonghyun najpierw zacisnął dłoń na pośladku Taemina, a później przesunął ją na wewnętrzną stronę chłopięcych ud. Szyja maknae stopniowo pokrywała się niewidzialnymi śladami po słodkich buziakach pozostawianych przez miękkie usta Kima. Młodszy pragnął, aby ta chwila trwała wiecznie, by czas się zatrzymał, by tym razem nikt im nie przerwał. Ale nie żył w bajce. Mając tego świadomość, szarpnął się, próbując uratować siebie przed całkowitym zatraceniem.
- Minho, nie wierć się.
Zaspany głos Jonghyuna wysłał milion cienkich sztylecików wprost w serce maknae. Taemin z trudem przełknął gulę, tworzącą się powoli w jego gardle i dalej się odsuwał.
- Jonghyun-hyung, to ja. Taemin.
Kim otworzył szeroko oczy i natychmiast odskoczył od przyjaciela. Miał strach w oczach.
- Minnie, przepraszam! Nic ci nie zrobiłem?!
- Nie-e. Jest w porządku.
- Taeminnie, wybacz mi. Myślałem, że to Minho... Ja.... Śniło mi się, że...
- W porządku, hyung. Naprawdę... Nic się nie stało.
Jonghyun usiadł na łóżku, drapiąc się po głowie i ziewając przeciągle. Policzki miał pokryte rumieńcem zażenowania, a oczy lekko przygaszone. Przeciągnął się, wstając powoli z łóżka. Taemin z fascynacją przyglądał się grze mięśni na plecach i ramionach Kima. Czuł, jak zasycha mu w gardle. Z ciężkim sercem odwrócił wzrok i podniósł się gwałtownie.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, hyung, to pójdę się wykąpać.
Brunet zaczął nerwowo zbierać swoje ubrania i pospiesznie skierował się w stronę drzwi. Nieoczekiwanie zatrzymał go uścisk na nadgarstku.
- Minnie... Dziękuję, że jesteś.
Wargi Jonghyuna były ciepłe i suche, a policzek, którego dotknęły, mrowił przyjemnie.
*
Atmosfera przy śniadaniu
była tak gęsta, nerwowa i nieprzyjemna, że niemal odbierała apetyt. Teraz
Taemin żałował, że ściągnął Kima do kuchni. On i Minho co chwilę posyłali sobie
pełne złości i dumy spojrzenia. Onew przyglądał im się w milczeniu, co jakiś
czas wzdychając ciężko. Był wyczerpany ciągłymi kłótniami pary, które miały
destrukcyjny wpływ na cały zespół. Kibum starał się nic nie mówić. Naprawdę się
starał nie nawrzeszczeć na tych dwóch tępych idiotów. Powoli popijał
uspokajającą herbatkę Jinkiego, skupiając, a przynajmniej próbując skupić na
niej całą swoją uwagę, i nerwowo stukał palcami w swoje kolano.
Jonghyun zjadł w tak zastraszająco szybkim tempie, że Taemin był przekonany, że nawet specjalnie nie zdążył poczuć smaku i zapachu tego, co miał na talerzu. Szatyn po skończonym posiłku czym prędzej wyleciał z kuchni. Lee spojrzał po twarzach reszty chłopaków.
- Minho, czemu nie pójdziesz za nim? Moglibyście w końcu zaprzestać tej dziecinady i pogadać jak dorośli.
- Wybacz, hyung, ale nie mam zamiaru przepraszać za coś, co jest jego winą.
Taemin spuścił wzrok, a jego głos drżał lekko, gdy się odezwał.
- Jonghyun-hyung mówił, że to ty zacząłeś...
Przy stole zapadła cisza. Maknae starał się nie podnosić wzroku, choć czuł na sobie kilka palących spojrzeń.
- Wybacz, Minnie, ale zostałeś wprowadzony w błąd. To on ma problem. Nie ja.
Key z całej siły uderzył spodem kubka o blat stołu. Taemin podniósł na niego wzrok. Kibum gwałtownie wstał z krzesła, prawie je przy tym wywracając.
- Jak matkę kocham, wypieprzę was kiedyś na zbity pysk!
Jonghyun zjadł w tak zastraszająco szybkim tempie, że Taemin był przekonany, że nawet specjalnie nie zdążył poczuć smaku i zapachu tego, co miał na talerzu. Szatyn po skończonym posiłku czym prędzej wyleciał z kuchni. Lee spojrzał po twarzach reszty chłopaków.
- Minho, czemu nie pójdziesz za nim? Moglibyście w końcu zaprzestać tej dziecinady i pogadać jak dorośli.
- Wybacz, hyung, ale nie mam zamiaru przepraszać za coś, co jest jego winą.
Taemin spuścił wzrok, a jego głos drżał lekko, gdy się odezwał.
- Jonghyun-hyung mówił, że to ty zacząłeś...
Przy stole zapadła cisza. Maknae starał się nie podnosić wzroku, choć czuł na sobie kilka palących spojrzeń.
- Wybacz, Minnie, ale zostałeś wprowadzony w błąd. To on ma problem. Nie ja.
Key z całej siły uderzył spodem kubka o blat stołu. Taemin podniósł na niego wzrok. Kibum gwałtownie wstał z krzesła, prawie je przy tym wywracając.
- Jak matkę kocham, wypieprzę was kiedyś na zbity pysk!
*
Tak naprawdę chyba żaden z
nich nie wiedział, jak to się zaczęło. Cała próba była nerwowa, niezręczna,
pełna napięć. Nie potrafili się synchronizować, wpadali na siebie, mylili
kroki. Choreograf zdążył ich już tyle razy opieprzyć, że już dawno stracili
rachubę. W końcu, wyprowadzony z równowagi do granic możliwości, zarządził
przerwę, zostawiając ich samych - stojących na środki sali i gapiących się na
siebie.
I gdyby Onew nie podjął próby rozwiązania wewnątrz zespołowego konfliktu i nie rzucił tym swoim liderskim tonem Porozmawiajmy, to może wszystko potoczyłoby się inaczej. Jonghyun nie warknąłby, a Kibum by nie wybuchł. I teraz nie staliby wszyscy przerażeni, słuchając, jak Key wyrzuca z siebie wszystko.
- ... i mnie tak cholernie wkurwiasz! Boże! Wiesz, że przyznanie się, CHOCIAŻ RAZ, do popełnienia błędu wcale cię nie skrzywdzi?! Bycie w związku to kompromisy, a nie tylko „ja i moja dupa”! Widzisz, co się dzieje?! Cały zespół się rozpierdala na cząstki, bo ty masz jebany męski PMS! Kurwa!
Jonghyun nie odrywał wzroku od podłogi, zaciskając dłonie w pięści i wysłuchując całej tyrady Kibuma. Pozostali wpatrywali się w blondyna wystraszeni. Onew próbował wtrącać jakieś uspokajające słowa, ale w rezultacie jego trud okazał się daremny, a on sam bezsilny. Minho wyglądał tak, jakby sam nie wiedział, co ma zrobić. A Taemina, oprócz początkowego lęku, ogarnęła wściekłość.
Key zamilkł. Gęste od żalu, złości i pretensji powietrze przez chwilę szczelnie ich opatulało, powodując nieprzyjemne dreszcze. Lee spojrzał na Jonghyuna. Ale jego już nie było. Wybiegł szybko z sali, nie oglądając się za siebie. Kibum prychnął, mamrocząc coś o uciekaniu w pizdu.
- To, co powiedziałeś, hyung, było okropne. – Taemin sam się sobie dziwił, że głos mu nie drżał. – Mogłeś sobie darować. Jonghyun-hyung też cierpi. Ale co was to obchodzi, nie? Lepiej obwinić go o wszystko. Tak jest prościej, prawda?
Rzucając im ostatnie zdenerwowane spojrzenie, wyszedł, wymijając bez słowa wracającego choreografa. Szedł prosto przed siebie, zdając się jedynie na swój instynkt. I nie zawiódł się na nim. W najmniej uczęszczanym przez nich korytarzu, tam, gdzie znajdowały się głównie pokoje socjalne, skulony na podłodze siedział Jonghyun. I Lee dobrze wiedział, że płakał. Bez słowa uklęknął obok przyjaciela, obejmując go mocno ramionami i szepcząc do ucha słowa komfortu. Pozwolił mu na moczenie swojej bluzki słonymi łzami, gdy kołysali się powoli w przód i w tył.
I gdyby Onew nie podjął próby rozwiązania wewnątrz zespołowego konfliktu i nie rzucił tym swoim liderskim tonem Porozmawiajmy, to może wszystko potoczyłoby się inaczej. Jonghyun nie warknąłby, a Kibum by nie wybuchł. I teraz nie staliby wszyscy przerażeni, słuchając, jak Key wyrzuca z siebie wszystko.
- ... i mnie tak cholernie wkurwiasz! Boże! Wiesz, że przyznanie się, CHOCIAŻ RAZ, do popełnienia błędu wcale cię nie skrzywdzi?! Bycie w związku to kompromisy, a nie tylko „ja i moja dupa”! Widzisz, co się dzieje?! Cały zespół się rozpierdala na cząstki, bo ty masz jebany męski PMS! Kurwa!
Jonghyun nie odrywał wzroku od podłogi, zaciskając dłonie w pięści i wysłuchując całej tyrady Kibuma. Pozostali wpatrywali się w blondyna wystraszeni. Onew próbował wtrącać jakieś uspokajające słowa, ale w rezultacie jego trud okazał się daremny, a on sam bezsilny. Minho wyglądał tak, jakby sam nie wiedział, co ma zrobić. A Taemina, oprócz początkowego lęku, ogarnęła wściekłość.
Key zamilkł. Gęste od żalu, złości i pretensji powietrze przez chwilę szczelnie ich opatulało, powodując nieprzyjemne dreszcze. Lee spojrzał na Jonghyuna. Ale jego już nie było. Wybiegł szybko z sali, nie oglądając się za siebie. Kibum prychnął, mamrocząc coś o uciekaniu w pizdu.
- To, co powiedziałeś, hyung, było okropne. – Taemin sam się sobie dziwił, że głos mu nie drżał. – Mogłeś sobie darować. Jonghyun-hyung też cierpi. Ale co was to obchodzi, nie? Lepiej obwinić go o wszystko. Tak jest prościej, prawda?
Rzucając im ostatnie zdenerwowane spojrzenie, wyszedł, wymijając bez słowa wracającego choreografa. Szedł prosto przed siebie, zdając się jedynie na swój instynkt. I nie zawiódł się na nim. W najmniej uczęszczanym przez nich korytarzu, tam, gdzie znajdowały się głównie pokoje socjalne, skulony na podłodze siedział Jonghyun. I Lee dobrze wiedział, że płakał. Bez słowa uklęknął obok przyjaciela, obejmując go mocno ramionami i szepcząc do ucha słowa komfortu. Pozwolił mu na moczenie swojej bluzki słonymi łzami, gdy kołysali się powoli w przód i w tył.
*
Taemin mocniej opatulił się
ciepłą bluzą Jonghyuna, wpatrując się ze spokojem w nocne niebo. Z chłopakami
nie odzywali się przez resztę dnia. Wyglądało to trochę tak, jakby zespół
podzielił się na dwa wrogie obozy, gdzie w jednym był on ze starszym Kimem, a w
drugim pozostali. O co się toczył spór? Tak naprawdę niewiadomo. I to w tym
wszystkim było najbardziej absurdalne.
Lee wiedział, że Kibum poczuł się dotknięty jego słowami. W końcu pierwszy raz podniósł na niego głos. W zaistniałych jednak okolicznościach odczucia Key i jego urażone ego schodziły na boczny, odległy tor, tracąc wielce na swoim znaczeniu. Priorytetem dla Taemina było wspieranie Jonghyuna – tylko to się liczyło. I żadne humory Kibuma ani też kogokolwiek innego nie mogły tego zmienić.
Maknae westchnął. Jjong spał spokojnie w jego pokoju, tuląc do siebie poduszkę, będąc wyczerpanym hektolitrami łez, jakie wylał w ciągu dnia. A on czuł się dziwnie. Dziwnie przez te wszystkie przytulenia, jakie wcześniej otrzymał, przez każdy moment, w którym dłoń starszego ściskała jego własną. Dotyk Kima pozostawiał na jego skórze dreszcze i przyspieszał pracę serca. I na pewno uzależniał. Sprawiał, że Taemin chciał więcej. Potrzebował coraz więcej. Że czuł uciążliwy niedosyt, a oprócz tego dojmujące skołowanie.
Tuż za nim coś upadło. Obrócił się szybko na pięcie, dostrzegając przez szybę cicho mamroczącego pod nosem Jonghyuna. Odsunął się trochę, gdy starszy wyszedł na zimne powietrze.
- Hyung, myślałem, że śpisz.
- Bo spałem. Ale obudziłem się i ciebie nie było. Ja... Ja nie lubię spać sam.
Taemin uśmiechnął się delikatnie. Jego hyung był taki słodki. Wyciągnął dłoń w jego kierunku.
- Więc chodź. Wracajmy spać.
Kim splótł swoje palce z palcami młodszego, ale się nie ruszył. Podszedł bliżej, wlepiając swoje czekoladowe tęczówki w oczy maknae.
- Chciałem ci podziękować. Za dzisiaj... W ogóle za wszystko. Za to, że jesteś obok mnie. Nie wiem... Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, Minnie.
Ramiona Jonghyuna jak zwykle były niesamowicie ciepłe, niemal kojące. Lee czuł, jak mięknie, rozpływa się, rozpada. Nie mógł. Nie mógł tak dłużej.
- Jonghyun-hyung... K-kocham cię...
Starszy zesztywniał. Nieznacznie odsunął się od Taemina, ale młodszy przylgnął do niego desperacko.
- Nie oczekuję od ciebie niczego. Nie śmiałbym. Chcę tylko, żebyś wiedział, że zawsze będę obok. Kocham cię tak bardzo, że czasem aż się boję. Błagam cię, nie odrzucaj mnie teraz. Ja...
Nie dane mu było dokończyć. Gorące wargi Jonghyuna złapały jego usta, całując tak, jak Taemin zawsze sobie wyobrażał.
Lee wiedział, że Kibum poczuł się dotknięty jego słowami. W końcu pierwszy raz podniósł na niego głos. W zaistniałych jednak okolicznościach odczucia Key i jego urażone ego schodziły na boczny, odległy tor, tracąc wielce na swoim znaczeniu. Priorytetem dla Taemina było wspieranie Jonghyuna – tylko to się liczyło. I żadne humory Kibuma ani też kogokolwiek innego nie mogły tego zmienić.
Maknae westchnął. Jjong spał spokojnie w jego pokoju, tuląc do siebie poduszkę, będąc wyczerpanym hektolitrami łez, jakie wylał w ciągu dnia. A on czuł się dziwnie. Dziwnie przez te wszystkie przytulenia, jakie wcześniej otrzymał, przez każdy moment, w którym dłoń starszego ściskała jego własną. Dotyk Kima pozostawiał na jego skórze dreszcze i przyspieszał pracę serca. I na pewno uzależniał. Sprawiał, że Taemin chciał więcej. Potrzebował coraz więcej. Że czuł uciążliwy niedosyt, a oprócz tego dojmujące skołowanie.
Tuż za nim coś upadło. Obrócił się szybko na pięcie, dostrzegając przez szybę cicho mamroczącego pod nosem Jonghyuna. Odsunął się trochę, gdy starszy wyszedł na zimne powietrze.
- Hyung, myślałem, że śpisz.
- Bo spałem. Ale obudziłem się i ciebie nie było. Ja... Ja nie lubię spać sam.
Taemin uśmiechnął się delikatnie. Jego hyung był taki słodki. Wyciągnął dłoń w jego kierunku.
- Więc chodź. Wracajmy spać.
Kim splótł swoje palce z palcami młodszego, ale się nie ruszył. Podszedł bliżej, wlepiając swoje czekoladowe tęczówki w oczy maknae.
- Chciałem ci podziękować. Za dzisiaj... W ogóle za wszystko. Za to, że jesteś obok mnie. Nie wiem... Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, Minnie.
Ramiona Jonghyuna jak zwykle były niesamowicie ciepłe, niemal kojące. Lee czuł, jak mięknie, rozpływa się, rozpada. Nie mógł. Nie mógł tak dłużej.
- Jonghyun-hyung... K-kocham cię...
Starszy zesztywniał. Nieznacznie odsunął się od Taemina, ale młodszy przylgnął do niego desperacko.
- Nie oczekuję od ciebie niczego. Nie śmiałbym. Chcę tylko, żebyś wiedział, że zawsze będę obok. Kocham cię tak bardzo, że czasem aż się boję. Błagam cię, nie odrzucaj mnie teraz. Ja...
Nie dane mu było dokończyć. Gorące wargi Jonghyuna złapały jego usta, całując tak, jak Taemin zawsze sobie wyobrażał.