O Shisusie! Nareszcie i mi i Beciuni udało się w miarę ogarnąć,
dzięki czemu mogę was uraczyć nowym rozdziałem DP. ^^
Więc bez zbędnego gadania:
Enjoy! ^^
Czas zawsze miał to do siebie, że szybko mijał.
Czasem nawet zbyt szybko. Wskazówki nieustannie sunęły po zegarowej tarczy.
Dnie zamieniały się w noce, noce przeradzały się w dnie. A świat starał się
nadążyć za tą czasową machiną, bezustannie pracującym mechanizmem, który został
kiedyś skonstruowany i rzucony w wir codzienności; próbuje go dogonić, uchwycić
i zatrzymać w miejscu, by choć przez chwilę móc odetchnąć od tego
wyczerpującego pościgu. Niestety, czas - rządzący się własnymi prawami –
niejednokrotnie okazał się być niezwyciężonym przeciwnikiem. Najsmutniejsze
jest jednak to, że gdy on gna do przodu, narzuca światu zmiany, wprowadza nowe
porządki, stare lub całkiem nieznane łady, są ludzie, którzy wciąż tkwią w
miejscu. Gdy życie toczy się własnym torem, zmienia się, przekształca, wymusza
podejmowanie kolejnych, niekiedy trudnych decyzji, oni stoją w martwym punkcie,
zaplątani w sieć problemów, rozterek, tak zwanych „niedomkniętych rozdziałów”,
uczuć; są zniewoleni przez widmo bolesnej przeszłości i sparaliżowani
niepewnością przyszłości.
Taemin od dwóch miesięcy zaliczał się do takich osób
– uwięzionych w duchowym niebycie, wewnętrznej pustce, rozdartych pomiędzy tym,
co było, jest i może - choć czasem wcale nie powinno – być. Osób, które nie
wiedzą, co zrobić ze swoim życiem, nie mają pojęcia, jak je uporządkować,
przywrócić mu dawny blask i na nowo odnaleźć w nim sens. One jednak, w
przeciwieństwie do Lee, nie próbowały doszukać się w swojej egzystencji
jakiegoś toksycznego pierwiastka, źródła wszelkiego zła, które – pomijając jego
własne nieszczęście – dotykało jego najbliższych. Owszem, to nie z jego winy
Minho i Jonghyun się pokłócili. Na to nie miał wpływu. Jednak to przez niego
Choi jeszcze bardziej odsunął się od starszego Kima, co było spowodowane tym,
że każdą wolną chwilę Jjong spędzał wyłącznie z Taeminem. Kibum też bardzo
cierpiał. Pod maską sfrustrowanej i rozeźlonej, zespołowej ummy krył się ktoś,
kto – nie mówiąc o tym wprost - bardzo przeżywał ten, niestety postępujący,
rozłamowy proces. Rzecz jasna, był jeszcze Onew, który ofiarnie nadstawiał
głowę za całą czwórkę, odpowiadał za jej wszystkie błędy, które w ostatnim
czasie zdarzały się coraz częściej.
Maknae westchnął cicho i automatycznie zmrużył oczy, gdy zza drzwi doszedł go
tubalny głos wściekłego menadżera. Z jednej strony cieszył się, że nie był
stojącym na korytarzu Jinkim, który od dobrych dziesięciu minut wysłuchiwał
menedżerskiej tyrady na temat ilości i różnorodności popełnionych przez nich
błędów. Brak synchronizacji i porozumienia na scenie, pomyłki w choreografii,
wzajemne wchodzenie sobie w drogę – to tylko kilka grzechów wymienionych przez
menadżera, które popełnili tamtego wieczora, a które Taeminowi udało się
usłyszeć i zrozumieć w rwącym potoku słów.
Z drugiej jednak strony chłopak bardzo współczuł liderowi. To było
niesprawiedliwie, żeby jedna osoba odpowiadała za przewinienia całej reszty.
Za to również obwiniał samego siebie.
Nagle drzwi do waiting roomu otworzyły się, a potem trzasnęły z
przeraźliwym hukiem, prawie wypadając z zawiasów. Na środku pokoju stanął Onew.
Zakładając ręce na biodra, wbił w podłogę swój morderczy wzrok. Jego oddech był
ciężki, a policzki poczerwieniałe od złości. Milczał przez chwilę,
najwidoczniej szukając odpowiednich słów, aby przekazać to, co miał do
powiedzenia.
- Pewnie się wam wydaję, że dzisiejszy występ był do dupy. – zaczął
poirytowanym głosem. Popatrzył po swoich dongsaengach. Jak się okazało, żaden z
nich nie odnalazł w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby chociaż przelotnie na
niego spojrzeć. – Mylicie się. Ten występ był jedną z największych katastrof w
naszej karierze, totalnym gównem zmieszanym z błotem, czego nasz menadżer nie
omieszkał mi uświadomić. A teraz możecie sobie podziękować i pogratulować.
Ewentualnie zacząć skakać sobie do gardeł, jak robicie to od przeszło dwóch
miesięcy.
Zanim Onew zdecydował się wykonać jakikolwiek znaczący ruch, Jonghyun poderwał
się z krzesła i bez słowa opuścił pomieszczenie, będąc odprowadzonym przez
kąśliwe słowa Kibuma:
- Jasne, najlepiej spieprzyć. Tak jest łatwiej, nie?
W waiting roomie zapadła niezwykle krępująca cisza. Minho, który dotychczas
siedział na kanapie i nerwowo wykręcał sobie palce, podniósł się i początkowo
na chwiejnych nogach – co nie umknęło uwadze Taemina – udał się w kierunku
drzwi. Przystanął jednak na chwilę, prawie wyminąwszy lidera. Popatrzył na
niego smutno.
- Przepraszam cię, hyung. Przepraszam... – wyszeptał drżącym głosem, kładąc
dłoń na ramieniu starszego. Był to drobny, ale niezwykle znaczący gest, z czego
obaj doskonale zdawali sobie sprawę. Jinki obrócił głowę ku Choi’emu, popatrzył
się na niego, a potem uśmiechnął się delikatnie, prawie niezauważalnie.
Poklepał Minho po ręce, dając mu tym samym do zrozumienia, że przyjmuje
przeprosiny. Niedługo po tym raper z nikłym uśmiechem na ustach zniknął za
drzwiami.
Onew westchnął ciężko. Czuł się naprawdę paskudnie. Nie dość, że nie potrafił
pojednać swoich zespołowych kolegów, jak to w jego mniemaniu na dobrego lidera
przystało, to jeszcze ich opieprzał i wyładowywał na nich swoją złość. A
przecież traktował ich jak swoją drugą rodzinę...
- Możecie mi powiedzieć, gdzie popełniam błąd? – spytał z nutą rozpaczy w
głosie. Najpierw zerknął na Taemina, który skulony siedział na kanapie, a potem
na wpatrującego się w niego od krótszej chwili Kibuma. – Może to ze mną jest
coś nie tak?
- Daj spokój, hyung. – odparł stanowczo Key, podnosząc się z miejsca. Podszedł
do starszego Lee, objął go i serdecznie poklepał po plecach. Niebawem lider
odwzajemnił uścisk.
- Jestem chujowym liderem. – jęknął Jinki, wtulając twarz w obojczyk swojego
dongsaenga.
- Nie. – zaprzeczył Kim, subtelnie się uśmiechając, czego jednak przytulony do
niego Onew nie mógł zobaczyć. – Ty jesteś dobrym kapitanem. To w załodze są
ciężkie, prawie niereformowalne przypadki. Ale nie martw się, damy rady.
Prawda, Minnie?
Taemin, usłyszawszy swoje imię, przeniósł wzrok ze swoich bransoletek, którymi
się do tej pory bawił, na Kibuma. Ten uśmiechał się do niego sympatycznie, choć
spoglądał na niego wyczekująco.
- Tak, oczywiście. Damy radę... – wydukał maknae, siląc się na uśmiech.
Damy radę...
~*~
Taemin nie mógł zasnąć. Nerwowo
przekręcał się na łóżku, wzdychając cicho raz po raz. W dziwny sposób czuł się
niekomfortowo, będąc tak blisko Jonghyuna. W jego głowie co chwilę pojawiały
się wspomnienia z ostatnich tygodni; wspomnienia seksu ze starszym. Lee aż
nazbyt dobrze pamiętał ten palący dotyk, mokre wargi i zwinne palce, które
zdążyły już odcisnąć na nim swoje niewidzialne piętno.
Od samych wyobrażeń Taeminowi huczało w głowie, a ciało mimowolnie się
podniecało. To uporczywe napięcie, które kumulowało się w dolnej partii ciała,
w tym jednym konkretnym miejscu, zmusiło go do wstania z łóżka. Zrobił to
bardzo ostrożnie i powoli, aby nie obudzić Kima. Potem cicho wymknął się do
łazienki.
Lodowata woda, którą oblał swoją twarz, na chwilę przyniosła mu ukojenie. Lee
studiował swoje odbicie, obserwując chłodne kropelki spływające wzdłuż jego
policzków i szyi. Zadrżał lekko, gdy zauważył kilka blednących śladów na
skórze. Był wdzięczny opatrzności, że nikt ich do tej pory nie zauważył i miał
nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się jak najdłużej... Do samego końca.
Zanim wyszedł z łazienki, jeszcze kilka razy przetarł twarz. Nie chciał wracać
do pokoju. Jeszcze nie. Dlatego postanowił udać się do kuchni. Nie
odważył się jednak do niej wejść. Powstrzymała go przed tym łuna światła
wylewająca się spod przymkniętych drzwi i przyciszone głosy. I mimo że nie
chciał podsłuchiwać – to nie było w jego stylu – to nieznacznie podniesiony ton
Kibuma mimowolnie przykuł jego uwagę.
- Chcesz go zostawić?
- Tak. Ja... Bummie, ja już nie mam siły. Już dwa miesiące się do siebie nie
odzywamy. Jest mi z tym źle i... – Brunet westchnął. – Po prostu coraz częściej
odnoszę wrażenie, że zrobiliśmy głupotę, decydując się na ten związek.
Taemin przybliżył się do drzwi, a potem zamarł w bezruchu, nasłuchując jeszcze
uważniej niż do tej pory.
- Ale ty jesteś głupi, Minho. Ty i on. Obaj jesteście idiotami.
- Dzięki. – Ton głosu Choi’ego wskazywał na to, że poczuł się zraniony i
urażony słowami przyjaciela. – Skoro jesteś taki mądry, to powiedz, co mam niby
zrobić? On mnie unika! Znika gdzieś, nie odzywa się do mnie, nawet na mnie nie
patrzy!
- To sam się do niego odezwij! Do cholery, czy naprawdę aż tak trudno jest
porozmawiać?
- Ja nic nie...
- Dość! – Głos Kibuma podniósł się, a pięść uderzyła w stół. – Ciągle słyszę
twoje „ja, ja, ja”... Przez cały ten czas opieprzałem Jonghyuna, ale ty też nie
jesteś lepszy! Pozwól, że coś ci uświadomię... Nie jesteś pępkiem świata. Nigdy
nim nie byłeś i podejrzewam, że nigdy nim nie będziesz. Zrozum, że tu nie ma
miejsca ani na twoją pieprzoną, zranioną, męską dumę, ani na potajemne użalanie
się nad sobą... Minho, przez was ten zespół się rozpada. Krok po kroku. Czy wy
naprawdę tego nie widzicie?
Ciemnowłosy westchnął ciężko w odpowiedzi.
- Uważasz, że dlaczego Jonghyun znika z dormu? – zaczął Kibum, przerywając
ciszę. – Dlaczego unika ciebie, nas, spędza czas wyłącznie z Taeminem? Przez
ciebie. I twoje dziecinne zachowanie.
- Jakie zachowanie, do cholery?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię! Ranisz go na każdym kroku i doskonale
zdajesz sobie z tego sprawę! Cały czas kręcisz się wokół mnie jak zakochana
nastolatka! Tylko „Bummie to...”, „Bummie tamto...”. I jeszcze ten wczorajszy
pocałunek... Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz?! Nie chcę nawet myśleć, co
by się stało, gdyby Jjong to zobaczył.
W kuchni zapadła cisza. Taemin wstrzymał oddech, modląc się o to, by reszta się
nie obudziła; by Jonghyun się nie obudził. Nadal stał pod drzwiami,
przysłuchując się ciężkiemu oddechowi Kibuma.
- Nie traktuj mnie jak substytut. Nie próbuj na siłę zmieniać swoich uczuć
tylko dlatego, że jesteście pokłóceni. – Głos Key był łagodny i zmęczony, ale
jednocześnie stanowczy. – To się nie sprawdzi, Minho. Prędzej czy później zdasz
sobie sprawę z tego, że to nie mnie chcesz, że nigdy tak naprawdę mnie nie
chciałeś. Lepiej przyznaj się sam przed sobą, że przytulając się do mnie,
myślisz o nim. I tak będzie ze wszystkim.
Taemin cofnął się o krok. Minęła chwila, nim zdecydował się wrócić do swojego
pokoju. Ostatnie posłyszane przez niego słowa Kibuma bezustannie pobrzmiewały
mu w uszach.
Prędzej czy później zdasz sobie sprawę z tego, że to nie mnie chcesz, że
nigdy tak naprawdę mnie nie chciałeś... Nigdy tak naprawdę mnie nie chciałeś...
Po cichym zamknięciu drzwi, Lee spojrzał na skuloną na łóżku postać. Czy
Jonghyun też traktował go jak substytut? Wspomnienie ich pierwszego razu, kiedy
starszy wykrzyczał imię Minho, nie pozostawiało żadnych złudzeń. Ani także
fakt, że po tamtym incydencie Jjong nie wyjękiwał już żadnych imion. To Taemin
jęczał i błagał o więcej. A Jonghyun spełniał jego życzenie, zawsze potem
dziękując. Żadnego „kocham cię” albo „potrzebuję cię”. Tylko podziękowanie, po
którym od razu ruszał pod prysznic, zostawiając drżącego Taemina samego. Samego
ze złamanym sercem.
~*~
Taemin beznamiętnie wpatrywał się w
spokojnie płynącą rzekę Han. Gdzieś za jego plecami Key rozmawiał przyciszonym
głosem przez telefon, a Onew stał przy budce z jedzeniem. To właśnie lider był
pomysłodawcą opuszczenia dormu i udania się na spacer, dzięki któremu cała
trójka mogła na chwilę odetchnąć od codziennych problemów i odciąć się od
posępnej atmosfery panującej w zespołowym mieszkaniu. Młodszy Lee był
niewymownie wdzięczny swojemu hyungowi, że ten, mimo jego początkowych
protestów, namówił go do wyjścia. To pozwoliło Taeminowi odsunąć od siebie
przytłaczające myśli. I w końcu dopuścić do siebie głos rozsądku.
Maknae prychnął pod nosem, uśmiechając się do samego siebie z pogardą. Był
żałosny... A oprócz tego tak bezgranicznie głupi i beznadziejnie naiwny. Bo
przecież Jonghyun go nie kochał. Nigdy. I to było takie oczywiste. A jednak
gdzieś w głębi serca wciąż miał nadzieję, że to się kiedyś zmieni.
- Co robisz, Minnie?
Onew przysiadł tuż koło niego z kubełkiem kurczaków i plikiem serwetek.
- Tak sobie rozmyślam, hyung...
- O Jonghyunie?
Taemin odwrócił wzrok, znów przenosząc go na rzekę. Kibum w międzyczasie usiadł
koło Jinkiego, wzdychając ciężko i opierając się o niego.
- O czym rozmawiamy?
- O tym, o czym myśli nasz maknae.
- A o czym myśli nasz maknae? – spytał Key, uśmiechając się delikatnie do
Taemina. Ten jednak zdawał się nie zorientować, że pytanie było skierowane
wprost do niego.
- O Jjongu i Minho.
- O rany... – Key wywrócił oczami, odrywając się od Jinkiego. – Mam ich tak
cholernie dość... Dość Minho i jego błazenady, Jonghyuna i jego
idiotycznego zachowania i w ogóle całej tej beznadziejnej sytuacji. Najchętniej
bym ich zamknął w jednym pokoju i nie wypuszczał, dopóki by się nie pogodzili
albo nie pozabijali.
Onew parsknął urywanym śmiechem, kręcąc z rozbawieniem głową. Młodszy Lee
uśmiechnął się blado.
Gdzieś w tyle dało się słyszeć chichot, wesołe rozmowy, dziecięce piski. Wszystko
było tak przyjemne, a jednocześnie tak różne od niezręcznej ciszy wypełniającej
ich dorm.
- Dobra... – Onew wypuścił głośno powietrze. – Nie będę kłamał, że zaciągnąłem
was tutaj tylko po to, żeby odpocząć od tych pajaców. Chcę się dowiedzieć, czy
któryś z nich ma zamiar przerwać tą dziecinadę. I od razu zaznaczam, że mam w
głębokim poważaniu wasze przysięgi milczenia czy inne tego typu cholerstwa.
Jestem liderem i próbuję jakoś ratować ten zespół, więc liczę na waszą
współpracę.
Kibum i Taemin spojrzeli po sobie. Obaj już mieli dosyć. To było widać jak na
dłoni. W końcu Key wzruszył ramionami, spoglądając na Onew.
- Wydaję mi się, że długo to już nie potrwa...
- Och, czyżby wielki pan Choi postanowił pierwszy wyciągnąć rękę na zgodę? Mam
nam kupować na noc zatyczki do uszu?
- Obejdzie się, hyung. Tym razem chyba zabraknie happy endu.
Maknae przygryzł wargę, spuszczając wzrok. To był już koniec. I on też musiał
skończyć z tym dziwnym układem pomiędzy nim a Jonghyunem.
- Wiecie... – Jinki westchnął ciężko. – Powinno mi być przykro, że jednak im
nie wyszło. Ale jednocześnie tak mnie wkurwiali przez te ostatnie półtora roku,
że nie mogę... Modlę się tylko o to, żeby po tym wszystkim potrafili ze sobą
pracować.
- Oby.
Chłopaki spojrzeli po sobie. Kibum wyglądał tak, jakby chciał coś jeszcze
dodać, ale zanim to zrobił, uprzedził go Onew.
- Zanim kontynuujemy ten dołujący wątek i dalej będziemy biadolić nad głupotą
naszych przyjaciół, proponuję zrobić sobie małą przerwę... No, jedzcie je, póki
są ciepłe!
Taemin uśmiechnął się słabo, obserwując, jak Jinki próbuje wmusić w Key
intensywnie pachnące udko. Ze szczerym zainteresowaniem wsłuchiwał się w
bezsensowną kłótnię o dodatkowe kilogramy i przeciwstawianą im zbawienną moc
kurczaka. Gdy w końcu batalia z młodszym Kimem zakończyła się dla lidera
sukcesem, odwrócił się on w stronę maknae z niemal szatańskim błyskiem w oku.
- No, Minnie. Wcinaj kurczaka.
- Dzięki, hyung, ale chyba nie jestem głodny.
- Minnie... – Starszy pomachał przed jego twarzą smakowicie wyglądającym
udkiem. – Minnie, to kurczak. Jemu się nie odmawia. Chcesz, żeby było mu
przykro?
Lee zachichotał, na co Onew uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- No, Minnie... Wiem, że chcesz kurczaka. Zrób to dla mnie, nie daj się prosić.
Kibum wychylił się zza Jinkiego i uśmiechnął się do Taemina.
- Minnie, zrób to dla ummy i appy. Tak ładnie cię proszą.
Śmiech, który poniósł się po rzece, był jak echo dawnych czasów i sprawił, że
wszystkie złości i pretensje zostały zapomniane. Key wstał gwałtownie, obszedł
lidera i usiadłszy koło maknae, mocno objął go ramionami.
- Taeminnie, proszę, nie kłóćmy się... Zwłaszcza o nich i przez nich.
Lee owinął swoje ręce wokół szyi Kibuma, przyciągając go jeszcze bliżej siebie.
- Dobrze, umma. Nie będziemy.
- I nie dawaj się wykorzystywać.
Ciepły szept owionął ucho Taemina, który natychmiast zamarł. Niemożliwe.
Niemożliwe, żeby Key wiedział. Lee próbował oderwać się od starszego i na
niego spojrzeć. Upewnić się. Ale Kim nie zamierzał wypuścić go ze swoich objęć.
- Nie wiem, co się dzieję, ale jestem pewny, że coś jest nie w porządku.
Dlatego proszę cię, Minnie – nie zrób czegoś, czego będziesz potem żałował.
Kibum odsunął od siebie chłopaka i popatrzył w jego wystraszone oczy z
delikatnym uśmiechem, a Onew poklepał go po plecach.
- Gdyby coś się działo, pamiętaj, że zawsze masz nas.
~*~
Zimna szyba taksówki mroziła jego policzek, kiedy po raz kolejny jechał w to
samo miejsce. W miejsce, z którym wiązało się tyle najróżniejszych wspomnień;
tyle godzin, o których wolałby zapomnieć. Z pomocą Onew i Key nawet udało mu
się tego dokonać. Co prawda tylko na chwilę, ale jednak.
Ledwo wszedł do pokoju, a umięśnione ramiona Jonghyuna już zamknęły go w silnym
uścisku. Starszy zaczął prowadzić go w kierunku łóżka, składając milion
chaotycznych pocałunków na jego policzku i szyi. Taemin chciał się temu poddać,
pozwolić na zrobienie ze sobą wszystkiego. Ale w jego głowie znów odtworzyło
się jedno słowo. Jedno bolesne słowo – substytut. Był tylko substytutem.
- Hyung, nie.
Znajdując w sobie jakieś nieznane pokłady siły, odepchnął od siebie Jonghyuna.
Z ciężko bijącym sercem spojrzał na zdziwionego Kima.
- Minnie, coś się stało?
Lee cofnął się o kilka kroków, obejmując się ramionami dla przynajmniej
znikomego poczucia bezpieczeństwa. Kilka razy zwilżył suche wargi językiem.
- Mam dość, hyung. Nie mogę tak dłużej... Już nie mogę.
Jonghyun usiadł na brzegu łóżka, patrząc na Taemina zbolałym spojrzeniem.
- Minnie, ja... Naprawdę...
- Nie, hyung. Nie chcę już słuchać o tym, że mnie potrzebujesz. Chcę być
pewnym, że chcesz być ze mną. Tylko ze mną. Nie będę ci go dłużej zastępował. –
Młodszy przełknął głośno ślinę, czując gorycz słowa na języku. – Nie będę substytutem.
Nie traktuj mnie tak. Muszę wiedzieć, co dalej. Co z nami, hyung?
Jjong zwiesił głowę. Jego dłonie wyraźnie drżały. Po długiej, ciągnącej się
niemal w nieskończoność minucie uniósł wzrok. W jego spojrzeniu kryła się
wyłącznie bezradność.
- Nie wiem, Minnie. Byłem... Wciąż czuję się zraniony. Chciałem... Chciałem
tylko czułości. Potrzebowałem kogoś, kto nie czepiałby się mnie o wszystko,
okazał mi odrobinę zrozumienia. Ale chyba trochę się w tym wszystkim
pogubiłem... – W ciemnych oczach zaczął pobłyskiwać strach. – Nie wiem, co
dalej. Nic już nie wiem... Ale błagam cię, Minnie, nie zostawiaj mnie. Nie
odchodź. Zwłaszcza w tej chwili...
- W takim razie to koniec, hyung. Koniec tego dziwnego układu... Mam dość.
Taemin obrócił się na pięcie, wychodząc z trzaskiem drzwi. Kątem oka udało mu
się dojrzeć, jak Jonghyun chowa twarz w dłoniach. Będąc w połowie korytarza,
Lee oparł się o plecami o ścianę i zjechał w dół, a wtedy łzy stanęły mu w
oczach. Rozpłakał się jak małe dziecko.
Czy tak właśnie miał wyglądać koniec?